niedziela, 6 kwietnia 2014

Drzwi nr 3


***
   Przegrzany samolot relacji Nowy Jork-Londyn przemierzał spokojnie bezkres błękitnego nieba nad Oceanem Atlantyckim. Pogoda była wyśmienita i nic nie wskazywało, by lot ten miał różnić się od pozostałych. Jednak tym razem maszyna przewoziła osobliwych pasażerów, równie nieodpowiedzialnych, co pechowych. Na pokładzie Boeinga 776 siedziała trójka szpiegów nowojorskiego oddziału The Secret Coopers, będący niechybną zapowiedzią kłopotów.


***
Głowa Jill spoczywała bezwiednie na wytatuowanym ramieniu Roy'a. Chłopak postanowił nie myśleć o wyznaczonym im zadaniu, więc umilał sobie czas grą w sudoku. Odkąd sięgał pamięcią,
zawsze wolał tego typu intelektualne rozrywki od biegania za piłką, czy bejsbolu. O tak, pod tym względem różnili sie z Jake'iem od dziecka. "A teraz mamy razem złapać bezlitosnych bandytów, szalejących po całym Londynie"- uśmiechnął się w duchu. Czasami marzył, by było tak jak dawniej, kiedy bawili się na zaniedbanym placu zabaw przed sierocińcem i strzelali do siebie z zaostrzonych patyczków. Rozumiał jednak, że jego przyjaciel nigdy nie pogodził się z odrzuceniem przez bliskich i pobytem w tamtym ośrodku. "Szkoda"- pomyślał, po czym wrócił do gry.
   Tymczasem Jake głowili się nad sprawą porwania George'a. Dobrze wiedział, że przełożony miał wielu wrogów, jak każdy wysoko postawiony glina. Dręczyło go niejasne przeczucie, że wcale nie chodzi o teraźniejszego występki szefa. A może wogóle nie chodzi o niego? Równie dobrze te całe przedstawienie może okazać się pułapką i gdy tylko wysiądą z samolotu zostaną aresztowani albo zabici. "I jeszcze ta heroina"- przypomniał sobie poranne wydarzenia. Jake nie mógł jej niczego zabronić, nie po tym, jak potraktowała ją Terry. Wiedział, że Jill w głębi duszy jest bardzo wrażliwa i zestresowana tym, co dzieje się wokół nich. No właśnie a co się dzieje? Spokoju nie dawał mu także ten klucz z biblioteki. Po co ktoś miałby go tam zostawić? Chłopak zastanawiał się właśnie nad powiązaniem czerwonej karty i zabytkowych planów stolicy Anglii, których poszukują złoczyńcy, gdy podeszła do niego atrakcyjna stewardessa i zaproponowała kawę. Odmówił, a zamiast tego poprosił o szklankę soku cytrynowego. Zaczął powoli sączyć napój przez biało-żółtą słomkę, stopniowo zapominając o trapiących go zmartwieniach.
   Dziewczyna niespokojnie poruszyła dłonią w skórzanej rękawiczce. Śniło o moście londyńskim spowitym mgłą. Na szczycie jednej z jego wież leżał jakiś człowiek. Jill przyjrzała mu się bliżej i z przerażeniem stwierdziła, że to Roy.
- Złaź z tamtąd, idioto!- krzyknęła, lecz z jej ust nie wypłynął żaden dźwięk. Nagle twarz chłopaka zaczęła się zmieniać. Teraz niewątpliwie bardziej przypominał Jake'a. Wstał i znalazł się na samej krawędzi ozdobnego daszku. Wyszczerzył zeby w paskudnym uśmiechu. Jill już wiedziała, do kogo należą te nienaturalnie wykrzywione usta i szyderczy głos, rzucający niewybrednie obelgi.
- Pamiętaj córeczko, jesteś nikim! Nigdy nie udowodnisz, że jesteś czymś ponad zwykłą kupkę popiołu!- postać wysunęła ręce daleko przed siebie, prawie chwytając skrawek jej koszuli. Dziewczyna zaczęła uciekać. Juź po chwili znalazła się na barierkę ochronnej mostu. "Wiem, że chcesz... Wiem..."- powtarzał głos w jej głowie. Wydała ostatnie tchnieniem i przeniosła nogę poza bezpieczny obszar stałego gruntu. Spadała...
   Jill gwałtownie otworzyła sine powieki. To był tylko sen, tylko sen. Rozejrzała się dookoła. Roy rozwiązywał te swoje chińskie krzyżówki, a Jake,w zamyśleniu, stukał palcem w pustą szklankę. Lecieli statecznie nad jakimś dużym miastem, zmierzchało się. Wszystko było w porządku.

***

   Wylądowali. O dziwo, lot przebiegł bez zarzutu, jednak Jill ciągle miała wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Nie chcąc wzbudzać paniki, posłusznie podreptała za towarzyszami do hali przylotów, gdzie odebrali swoje skromne walizki.
 -Jak wrażenia?- spytał pogodnie Jake.
 -Cóż, turbulencje nad Kanałem były troszkę uciążliwe, ale jakoś to przeżyłem- stwierdził dyplomatycznie Roy. Jill się zaśmiała.
 -Rozmawiacie jak para spokojnych staruszków, a nie międzynarodowi szpiedzy.
 -Cii, status quo- przypomniał Jake, po czym cała trójka wybuchnęła gromkim śmiechem. Byli w szampańskich nastrojach, gdy nagle rozległy się strzały. Przyjaciele odruchowo ustawili się w pozycjach bojowych i już mieli sięgnąć po broń, gdy Roy szepnął ostrzegawczo:
 -Policja...
Nikt się nie poruszał, zapanowała śmiertelna cisza. Potem wszyscy jednocześnie rzucili się do wyjścia, ogarnięci zbiorową histerią. Po dziesięciu minutach w hali przylotów zostali tylko agenci TSC i dwa, dość niemrawe, trupy. Nawet ochrona gdzieś uciekła.
 -Tchórze- powiedziała Jill. Proceduralnie przyłożyli palce do szyi jednego z zamordowanych, sprawdzając puls. Nic. W tym samym czasie Roy przeszukiwali kieszenie drugiego. Wyjął z nich paszport z napisem DYPLOMATYCZNY.
 -Brian Mistrust, ambasador irlandzki. To nie przypadek, ambasada irlandzka nie popiera naszej małej wojny wywiadowczej. To pacyfiści- powiedział.
 -A kim jest ten drugi?- spytał Jake.
 -Zakładam,że to jego współpracownik- w tym momencie rozległ się głos syren wozów policyjnych.
 -Spadajmy stąd, bo jeszcze oskarżą nas o zabójstwo- krzyknęła Jill i pobiegła do drzwi awaryjnych. Pchnęli je z całej siły.
 -Kurwa mać! Zamknięte!- dziewczyna poczuła, że ogarnia ją panika. Szarpali się z klamką jeszcze chwilę, gdy główne wejście otworzyło się z hukiem i do pomieszczenia wbiegli zamaskowani antyterroryści.
 -Na ziemię i ręce za głowę!- wrzasnął jeden z nich, celując pistoletem w złotą czuprynę Jake'a. Chcąc, nie chcąc, zrobili, co kazał i już po kilku sekundach brutalnie skuwano im nadgarstki. Następnie zostali przyprawi do ściany i drobiazgowo przeszukani.
 -A to co?- spytał innego.
 -Heroina, szefie. Była w kieszeni tej dziewczyny.
 -Pojebało cię do reszty?!- wysyczał przez zaciśniętej zęby Jake. Później było zupełnie tak, jak w hollywoodzkich filmach o dobrych gliniarzach i niezbyt rozgarniętych rabusiach. Wyprowadzono ich z budynku, po czym wsadzono do dużego policyjnego samochodu. Jechali tak z posępnymi minami, nie bardzo wiedząc, co się robi w takich sytuacjach. W Ameryce zawsze przysługiwał im immunitet, ale tu, w Anglii, lepiej nie pokazywać szpiegowskiej legitymacji, przyznanej przez organizację walczącą z tajnymi służbami Irlandii. Na pewno nie skończyłaby się to dobrze, więc lepiej spokojnie zaczekać, aż ambasada się nimi zainteresuje lub uciec na własną rękę. Gdy dotarli do komendy głównej zostali poddani najgorszej torturze świata- wypełnianiu dokumentów, protokołów... To był naprawdę długi dzień, zwieńczony przetransportowaniem przyjaciół do więzienie okręgowego, gdzie mieli spędzić noc. Roy i Jake do późna dyskutowali we wspólnej celi. Pierwszy z nich obstawał przy zawiadomieniu o wszystkim TSC i prawnym załatwieniu tej sprawy, jednak jego przyjaciel był innego zdania. Jake uważał, że jedynym rozwiązaniem jest ucieczka. Nie mogli dojść do porozumienia, więc zasnęli dopiero koło trzeciej nad ranem. 
 Jill siedząca samotnie w innym sektorze, również miała dużo czasu na przemyślenia. Zdawała sobie sprawę, że mogą ich skazać, i że wtedy nie będzie już żadnego ratunku, jednak nie to zaprzątało jej głowę. Czuła się coraz gorzej i raczej nie mogła tłumaczyć tego zwykłą grypą. "Zjazd?! Błagam, przecież nie jest ze mną aż tak źle!"- zaprzeczyła w duchu. Cierpienia fizyczne dopełniały jeszcze ból duszy. Jake... Nigdy jej nie słucha. Zachowuje się jak jakiś pieprzony profesor. Jill miała tego dosyć, postanowiła nie rozmyślać więcej, spróbowała zasnąć. Było to zadanie niespodziewanie trudne, ale w końcu i ją noc wzięła w swoje zmysłowe objęcia.

     Następnego dnia nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Natomiast słabe światło pojutrza, zaglądającej przed brudne okna, przyniosło niespodziewaną nadzieję. Do pokoju Roy'a i Jake'a wkroczył dowódca służb więziennych.
 -Jesteście wolni. Możecie zabrać swoje rzeczy. Koroner was uniewinnił- to lakoniczne wyjaśnienie sprawiło im niewypowiedzianą ulgę. Szczęśliwi wsiedli do podstawionego wcześniej Jeepa i pojechali do hotelu. W ferworze biurokracji nikt nie zauważył nieobecności Jill.




4 komentarze:

  1. AAA! No wreszcie rozdział <3 <3 <3 Już myślałam, że nie dodasz ;-;
    Haha :D I don't wanna miss a think ;3 ciekaaawe, czemu to się tu znalazło :D Wrrr... sen Jill wyraźnie przedstawia jej nastawienie i wspomnienie ojca x.x I hate him. Jakie szczały? O_o dzie? Ojojooooj... akcja zaczyna przyspieszać! Mogłaś trochę obszerniej rozwinąć strzelaninę i padających ludzi, ale nie mam za złe :D I NEED BLOOOOOD ;P
    Ahh.. i pewnie w następnym rozdziale będzie torturowanie Jill :(( NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ, JAK TO OPISZESZ XD Czekając na NN, zapraszam do siebie na tego nowego bloga! (Musisz doczytać Prolog do końca >.<) http://przez-przepasc.blogspot.com/ ;33 i zapraszam do dołączenia do obserwatorów, jeśli Ci się spodoba ^.^
    BUZIALE OD TWOJEJ OLCIUCHY,
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki <3 jakaś strzelanina będzie i mdlejącej staruszki i wogóle, a jeśli chodzi o torturowanie Jill to jeszcze nie teraz :3 lece czytać <3 i don't wanna close my eyes ! ^^ aerosmith <3333

      Usuń
  2. W końcu trzecie drzwi!!! Myślałam, że się nie doczekam :)
    A co do rozdziału to WOW O.O wszystko nabiera tempa co mnie bardzo cieszy :) No i ten sen Jill... Super wszystko opisałaś :)
    Cóż nie mogę się dłużej rozpisywać, bo mama w pokoju obok :)
    A więc czekam na next!!!
    ~Pattie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, twój też jest boski <3 nie chce mi się pisać, więc powiem tylko, źe na następny poczekasz tak gdzieś do piątku :3 i może w końcu będzie tam wasza ukochana scena z Alexem ^^ ale ciiii....

      Usuń