"Loud is a way of life"
***
***
W tym samym czasie Roy pojechał do głównej siedziby nowojorskiej jednostki. Był to niepozorny, szary budyneczek, do którego prowadziła ścieżka, ukryta wśród miejskiej dżungli. Chłopak dyskretnie otworzył tajemne przejście i wkroczył do podziemnego świata amerykańskich służb specjalnych. Sterylnie białymi korytarzami przemknął do biura George'a. Te wnętrza, oświetlone słabymi jarzeniówkami, zawsze budziły w nim niepokój. O tej porze było tu zupełnie cicho, co jeszcze potęgowało upiorny nastrój i wywoływało nieprzyjemne dreszcze. Roy nieśmiało zapukał w drzwi gabinetu przełożonego, spodziewając się za chwilę usłyszeć jego pozbawiony emocji głos. Niestety, w pokoju również panowało złowieszcze milczenie. Zaintrygowany wszedł do środka. To, co ujrzał, z pewnością nie napawało optymizmem: porozrzucane dokumenty, otwarty sejf, przewrócone biurko... Poza tym nigdzie w tym bałaganie nie mógł znaleźć swojego szefa. Nie tracąc zimnej krwi, wyjął z czarnej torby podróżnej plastikowy woreczek i parę lateksowych rękawiczek. Powoli i wnikliwie przyjrzał się pomieszczeniu. Uporządkował porozrzucane papiery, zbadał odciski palców przy sejfie i ramie okna. Nic. Podniósł stolik, przejrzał zawartość szuflad, a nawet wyważył drzwi szafy pancernej. Również nic. Już miał wychodzić, gdy w samym kącie pokoju dostrzegł mały, purpurowy przedmiot. Schylił się i uniósł go ostrożnie. Na dłoni Roy'a spoczywała karta-klucz, opatrzona napisem "Biblioteka Miejska nr 3".
- Czy to tam go zabrali? Ale dlaczego?- spytał czterech ścian i na palcach wyszedł z opustoszałego gabinetu.
***
Jill biegła, nieoglądając się za siebie. Rozmyślała o swojej samotności, o Jake'u, o Terry, o Roy'u, o nowym śledztwie, o zaprzepaszczonej przyszłości, o swojej matce i w końcu znów o samotności. Poczuła, że od natłoku negatywnych emocji kręci jej się w głowie. Postanowiła chwilę odpocząć na pobliskim murku. Siedząc, z zaskoczeniem spostrzegła, że ktoś na nią patrzy. Po przeciwnej stronie chodnika stał wysoki chłopak o krótkich, płomiennorudych włosach i szmaragdowych oczach. Był ubrany w wyświechtany, zielony płaszcz, rozdarty na rękawie oraz w przetarte, skórzane spodnie.
- Dlaczego mi się przyglądasz?- zapytała.
- Jesteś do czegoś podobna- odpowiedział zagadkowe.
- Jak masz na imię?- spytała nieco przestraszona Jill.
- Alex- odparł chłopak. Dziewczyna spotkała już kogoś o tym imieniu. Próbowała sobie przypomnieć, lecz przeżycia ostatnich trzech lat skutecznie wymazały wszystkie wcześniejsze wspomnienia. Gdy znów uniosła głowę, spostrzegła,mżawka nieznajomy gdzieś zniknął. Wydawało się jej nawet, że za rogiem pobliskiego domu widzi rąbek tego charakterystycznego, ciemnozielonego okrycia.
- Dziwne...- szepnęła i ruszyła w drogę powrotną. " Mam nadzieję, że ta żmiją już z tamtąd wyszła" - pomyślała, czując, że jest coraz bardziej przygnębiona i potrzebuje czegoś na wzmocnienie.
Słońce znów zachodziło nad Nowym Jorkiem. Nie było to zjawisko niezwykle, ponieważ robiło to nieprzerwanie od setek lat, jednak każdy z bohaterów widział w nim coś niepokojącego. Każde z trójki agentów chciało choćby na moment zatrzymać jego stałą drogę, chwycić uciekający dzień za złocistą rękę. Każde z nich czuło, że wraz z nadejściem nocy tracą kolejną szansę. Każde z nich błagało o litość, prosiło o spokojny koniec, żądało zmian... Lecz słońce było okrutne i znów, po cichu, zaszło nad miastem.
- Dlaczego mi się przyglądasz?- zapytała.
- Jesteś do czegoś podobna- odpowiedział zagadkowe.
- Jak masz na imię?- spytała nieco przestraszona Jill.
- Alex- odparł chłopak. Dziewczyna spotkała już kogoś o tym imieniu. Próbowała sobie przypomnieć, lecz przeżycia ostatnich trzech lat skutecznie wymazały wszystkie wcześniejsze wspomnienia. Gdy znów uniosła głowę, spostrzegła,mżawka nieznajomy gdzieś zniknął. Wydawało się jej nawet, że za rogiem pobliskiego domu widzi rąbek tego charakterystycznego, ciemnozielonego okrycia.
- Dziwne...- szepnęła i ruszyła w drogę powrotną. " Mam nadzieję, że ta żmiją już z tamtąd wyszła" - pomyślała, czując, że jest coraz bardziej przygnębiona i potrzebuje czegoś na wzmocnienie.
Słońce znów zachodziło nad Nowym Jorkiem. Nie było to zjawisko niezwykle, ponieważ robiło to nieprzerwanie od setek lat, jednak każdy z bohaterów widział w nim coś niepokojącego. Każde z trójki agentów chciało choćby na moment zatrzymać jego stałą drogę, chwycić uciekający dzień za złocistą rękę. Każde z nich czuło, że wraz z nadejściem nocy tracą kolejną szansę. Każde z nich błagało o litość, prosiło o spokojny koniec, żądało zmian... Lecz słońce było okrutne i znów, po cichu, zaszło nad miastem.
***
Jake'a obudziły dźwięki dochodzące z korytarza. Wstał, przetarł zapuchnięte powieki i wyjrzał ze swojego pokoju. Zobaczył swoją wspólniczkę zdejmującą kurtkę i rozrzucającą niechlujne ciężkie, górskie buty.
- Jill, co się z tobą działo ? Jesteś kompletnie pijana!- krzyknął.
- Nie udawaj, że cię to, kurwa, obchodzi- wymamrotała dziewczyna.
- Przestań, naprawdę się martwiłem. Chodź, połóż się, przygotuję ci coś do picia.
- Zamknij się! Sama dam sobie radę!- warknęła Jill, zataczając się po korytarzu. Jake czuł się podle, wiedział, że wczoraj było jej przykro, pomimo to nic nie zrobił. Westchnął ciężko i podszedł do wiszącego na ścianie aparatu.
- Cześć Roy! Mam nadzieję, że chociaż ty się nie obijałeś...
- Stary, gdybyś odbierał ten pieprzony telefon, to byś wiedział, czym byłem zajęty! George został porwany! Wszystko się wali, no ale ciebie to oczywiście nie interesuje. Zbieraj się, o 10 mamy samolot do Londynu!- wrzasnął i szybko się rozłączył. Chłopak zupełnie zapomniał o tym wyjeździe... Pragnąc nadrobić stracony czas, poszedł spakować swoje rzeczy. Nie było ich wiele: kilka T-shirtów, trzy pary spodni, trampki, dwa swetry i garnitur. " Powinniśmy stanowczo więcej zarabiać" - pomyślał z wściekłością. Często patrzył zazdrośnie na mijanych na ulicy biznesmenów i adwokatów, ubranych we włoskie koszule oraz eleganckie półbuty, kosztującego ponad 200 dolarów. Później zebrał również rzeczy Jill, która od dwudziestu minut siedziała zamknięta w łazience. Delikatnie dotknął granatowej tkaniny, z której była uszyte jej jedyna sukienka. Nagle poczuł, że w kieszeni ubrania znajduje się jakiś niewielki przedmiot. Wyjął go i obejrzał z rosnącym zaskoczeniem.
- Jill!- krzyknął zbulwersowany- skąd ty to, do cholery, masz?!
Dziewczyna powoli uchyliła drzwi toalety. Zamrugała swoimi dużymi, dziecięcymi oczyma, nie mogąc ukryć złośliwego uśmiechu, błądzącego po jej bordowych ustach.
- Jestem już dużą dziewczynką, Jake- powiedziała, po czym zniknęła w swoim pokoju.
- Wiesz, że jeśliby to znaleźli na lotnisku, to by cię zamknęli?!- pogroził, ale ona już tego nie słyszała. " Dragi? Myślałem, że jest choć trochę bardziej odpowiedzialna..."- pomyślał rozgoryczony. Zapiął walizki i wystawił je na korytarz, jednocześnie poszukując swojego telefonu w nadzwyczaj przepastnych kieszeniach wyświechtanej marynarki. Gdy nareszcie mu się to udało i zaczął wybierać numer Roy'a, z pomieszczenie obok wyszła Jill, ubrana w wyciągnięty sweter i podziurawione, jeansowe rurki. Drapieżny makijaż ukrył podkrążone oczy oraz piętno, jakie odcisnęło na jej twarzy bezcenna noc, zakrapiana whiskey i tanim winem.
- Cześć Roy! Jesteśmy gotowi, przyjedź- powiedział Jake, po czym znióśł na dół bagaże. Tuż za swoimi plecami słyszał stłumione kroki dziewczyny.
Świetny rozdział! Nie mogę się doczekać dalszego rozwinięcia części z moim Alexem ^.^ "Nie udawaj, że cię to kurwa obchodzi" HAHA XD koocham <3 Czekam na NN kochana i zapraszam do siebie na rozdział IV ;**
OdpowiedzUsuńBUZIAL,
Olciucha ;33