niedziela, 6 kwietnia 2014

Drzwi nr 3


***
   Przegrzany samolot relacji Nowy Jork-Londyn przemierzał spokojnie bezkres błękitnego nieba nad Oceanem Atlantyckim. Pogoda była wyśmienita i nic nie wskazywało, by lot ten miał różnić się od pozostałych. Jednak tym razem maszyna przewoziła osobliwych pasażerów, równie nieodpowiedzialnych, co pechowych. Na pokładzie Boeinga 776 siedziała trójka szpiegów nowojorskiego oddziału The Secret Coopers, będący niechybną zapowiedzią kłopotów.


***
Głowa Jill spoczywała bezwiednie na wytatuowanym ramieniu Roy'a. Chłopak postanowił nie myśleć o wyznaczonym im zadaniu, więc umilał sobie czas grą w sudoku. Odkąd sięgał pamięcią,
zawsze wolał tego typu intelektualne rozrywki od biegania za piłką, czy bejsbolu. O tak, pod tym względem różnili sie z Jake'iem od dziecka. "A teraz mamy razem złapać bezlitosnych bandytów, szalejących po całym Londynie"- uśmiechnął się w duchu. Czasami marzył, by było tak jak dawniej, kiedy bawili się na zaniedbanym placu zabaw przed sierocińcem i strzelali do siebie z zaostrzonych patyczków. Rozumiał jednak, że jego przyjaciel nigdy nie pogodził się z odrzuceniem przez bliskich i pobytem w tamtym ośrodku. "Szkoda"- pomyślał, po czym wrócił do gry.
   Tymczasem Jake głowili się nad sprawą porwania George'a. Dobrze wiedział, że przełożony miał wielu wrogów, jak każdy wysoko postawiony glina. Dręczyło go niejasne przeczucie, że wcale nie chodzi o teraźniejszego występki szefa. A może wogóle nie chodzi o niego? Równie dobrze te całe przedstawienie może okazać się pułapką i gdy tylko wysiądą z samolotu zostaną aresztowani albo zabici. "I jeszcze ta heroina"- przypomniał sobie poranne wydarzenia. Jake nie mógł jej niczego zabronić, nie po tym, jak potraktowała ją Terry. Wiedział, że Jill w głębi duszy jest bardzo wrażliwa i zestresowana tym, co dzieje się wokół nich. No właśnie a co się dzieje? Spokoju nie dawał mu także ten klucz z biblioteki. Po co ktoś miałby go tam zostawić? Chłopak zastanawiał się właśnie nad powiązaniem czerwonej karty i zabytkowych planów stolicy Anglii, których poszukują złoczyńcy, gdy podeszła do niego atrakcyjna stewardessa i zaproponowała kawę. Odmówił, a zamiast tego poprosił o szklankę soku cytrynowego. Zaczął powoli sączyć napój przez biało-żółtą słomkę, stopniowo zapominając o trapiących go zmartwieniach.
   Dziewczyna niespokojnie poruszyła dłonią w skórzanej rękawiczce. Śniło o moście londyńskim spowitym mgłą. Na szczycie jednej z jego wież leżał jakiś człowiek. Jill przyjrzała mu się bliżej i z przerażeniem stwierdziła, że to Roy.
- Złaź z tamtąd, idioto!- krzyknęła, lecz z jej ust nie wypłynął żaden dźwięk. Nagle twarz chłopaka zaczęła się zmieniać. Teraz niewątpliwie bardziej przypominał Jake'a. Wstał i znalazł się na samej krawędzi ozdobnego daszku. Wyszczerzył zeby w paskudnym uśmiechu. Jill już wiedziała, do kogo należą te nienaturalnie wykrzywione usta i szyderczy głos, rzucający niewybrednie obelgi.
- Pamiętaj córeczko, jesteś nikim! Nigdy nie udowodnisz, że jesteś czymś ponad zwykłą kupkę popiołu!- postać wysunęła ręce daleko przed siebie, prawie chwytając skrawek jej koszuli. Dziewczyna zaczęła uciekać. Juź po chwili znalazła się na barierkę ochronnej mostu. "Wiem, że chcesz... Wiem..."- powtarzał głos w jej głowie. Wydała ostatnie tchnieniem i przeniosła nogę poza bezpieczny obszar stałego gruntu. Spadała...
   Jill gwałtownie otworzyła sine powieki. To był tylko sen, tylko sen. Rozejrzała się dookoła. Roy rozwiązywał te swoje chińskie krzyżówki, a Jake,w zamyśleniu, stukał palcem w pustą szklankę. Lecieli statecznie nad jakimś dużym miastem, zmierzchało się. Wszystko było w porządku.

***

   Wylądowali. O dziwo, lot przebiegł bez zarzutu, jednak Jill ciągle miała wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Nie chcąc wzbudzać paniki, posłusznie podreptała za towarzyszami do hali przylotów, gdzie odebrali swoje skromne walizki.
 -Jak wrażenia?- spytał pogodnie Jake.
 -Cóż, turbulencje nad Kanałem były troszkę uciążliwe, ale jakoś to przeżyłem- stwierdził dyplomatycznie Roy. Jill się zaśmiała.
 -Rozmawiacie jak para spokojnych staruszków, a nie międzynarodowi szpiedzy.
 -Cii, status quo- przypomniał Jake, po czym cała trójka wybuchnęła gromkim śmiechem. Byli w szampańskich nastrojach, gdy nagle rozległy się strzały. Przyjaciele odruchowo ustawili się w pozycjach bojowych i już mieli sięgnąć po broń, gdy Roy szepnął ostrzegawczo:
 -Policja...
Nikt się nie poruszał, zapanowała śmiertelna cisza. Potem wszyscy jednocześnie rzucili się do wyjścia, ogarnięci zbiorową histerią. Po dziesięciu minutach w hali przylotów zostali tylko agenci TSC i dwa, dość niemrawe, trupy. Nawet ochrona gdzieś uciekła.
 -Tchórze- powiedziała Jill. Proceduralnie przyłożyli palce do szyi jednego z zamordowanych, sprawdzając puls. Nic. W tym samym czasie Roy przeszukiwali kieszenie drugiego. Wyjął z nich paszport z napisem DYPLOMATYCZNY.
 -Brian Mistrust, ambasador irlandzki. To nie przypadek, ambasada irlandzka nie popiera naszej małej wojny wywiadowczej. To pacyfiści- powiedział.
 -A kim jest ten drugi?- spytał Jake.
 -Zakładam,że to jego współpracownik- w tym momencie rozległ się głos syren wozów policyjnych.
 -Spadajmy stąd, bo jeszcze oskarżą nas o zabójstwo- krzyknęła Jill i pobiegła do drzwi awaryjnych. Pchnęli je z całej siły.
 -Kurwa mać! Zamknięte!- dziewczyna poczuła, że ogarnia ją panika. Szarpali się z klamką jeszcze chwilę, gdy główne wejście otworzyło się z hukiem i do pomieszczenia wbiegli zamaskowani antyterroryści.
 -Na ziemię i ręce za głowę!- wrzasnął jeden z nich, celując pistoletem w złotą czuprynę Jake'a. Chcąc, nie chcąc, zrobili, co kazał i już po kilku sekundach brutalnie skuwano im nadgarstki. Następnie zostali przyprawi do ściany i drobiazgowo przeszukani.
 -A to co?- spytał innego.
 -Heroina, szefie. Była w kieszeni tej dziewczyny.
 -Pojebało cię do reszty?!- wysyczał przez zaciśniętej zęby Jake. Później było zupełnie tak, jak w hollywoodzkich filmach o dobrych gliniarzach i niezbyt rozgarniętych rabusiach. Wyprowadzono ich z budynku, po czym wsadzono do dużego policyjnego samochodu. Jechali tak z posępnymi minami, nie bardzo wiedząc, co się robi w takich sytuacjach. W Ameryce zawsze przysługiwał im immunitet, ale tu, w Anglii, lepiej nie pokazywać szpiegowskiej legitymacji, przyznanej przez organizację walczącą z tajnymi służbami Irlandii. Na pewno nie skończyłaby się to dobrze, więc lepiej spokojnie zaczekać, aż ambasada się nimi zainteresuje lub uciec na własną rękę. Gdy dotarli do komendy głównej zostali poddani najgorszej torturze świata- wypełnianiu dokumentów, protokołów... To był naprawdę długi dzień, zwieńczony przetransportowaniem przyjaciół do więzienie okręgowego, gdzie mieli spędzić noc. Roy i Jake do późna dyskutowali we wspólnej celi. Pierwszy z nich obstawał przy zawiadomieniu o wszystkim TSC i prawnym załatwieniu tej sprawy, jednak jego przyjaciel był innego zdania. Jake uważał, że jedynym rozwiązaniem jest ucieczka. Nie mogli dojść do porozumienia, więc zasnęli dopiero koło trzeciej nad ranem. 
 Jill siedząca samotnie w innym sektorze, również miała dużo czasu na przemyślenia. Zdawała sobie sprawę, że mogą ich skazać, i że wtedy nie będzie już żadnego ratunku, jednak nie to zaprzątało jej głowę. Czuła się coraz gorzej i raczej nie mogła tłumaczyć tego zwykłą grypą. "Zjazd?! Błagam, przecież nie jest ze mną aż tak źle!"- zaprzeczyła w duchu. Cierpienia fizyczne dopełniały jeszcze ból duszy. Jake... Nigdy jej nie słucha. Zachowuje się jak jakiś pieprzony profesor. Jill miała tego dosyć, postanowiła nie rozmyślać więcej, spróbowała zasnąć. Było to zadanie niespodziewanie trudne, ale w końcu i ją noc wzięła w swoje zmysłowe objęcia.

     Następnego dnia nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Natomiast słabe światło pojutrza, zaglądającej przed brudne okna, przyniosło niespodziewaną nadzieję. Do pokoju Roy'a i Jake'a wkroczył dowódca służb więziennych.
 -Jesteście wolni. Możecie zabrać swoje rzeczy. Koroner was uniewinnił- to lakoniczne wyjaśnienie sprawiło im niewypowiedzianą ulgę. Szczęśliwi wsiedli do podstawionego wcześniej Jeepa i pojechali do hotelu. W ferworze biurokracji nikt nie zauważył nieobecności Jill.




wtorek, 18 marca 2014

Drzwi nr 2

"Loud is a way of life"
***
   W tym samym czasie Roy pojechał do głównej siedziby nowojorskiej jednostki. Był to niepozorny, szary budyneczek, do którego prowadziła ścieżka, ukryta wśród miejskiej dżungli. Chłopak dyskretnie otworzył tajemne przejście i wkroczył do podziemnego świata amerykańskich służb specjalnych. Sterylnie białymi korytarzami przemknął do biura George'a. Te wnętrza, oświetlone słabymi jarzeniówkami, zawsze budziły w nim niepokój. O tej porze było tu zupełnie cicho, co jeszcze potęgowało upiorny nastrój i wywoływało nieprzyjemne dreszcze. Roy nieśmiało zapukał w drzwi gabinetu przełożonego, spodziewając się za chwilę usłyszeć jego pozbawiony emocji głos. Niestety, w pokoju również panowało złowieszcze milczenie. Zaintrygowany wszedł do środka. To, co ujrzał, z pewnością nie napawało optymizmem: porozrzucane dokumenty, otwarty sejf, przewrócone biurko... Poza tym nigdzie w tym bałaganie nie mógł znaleźć swojego szefa. Nie tracąc zimnej krwi, wyjął z czarnej torby podróżnej plastikowy woreczek i parę lateksowych rękawiczek. Powoli i wnikliwie przyjrzał się pomieszczeniu. Uporządkował porozrzucane papiery, zbadał odciski palców przy sejfie i ramie okna. Nic. Podniósł stolik, przejrzał zawartość szuflad, a nawet wyważył drzwi szafy pancernej. Również nic. Już miał wychodzić, gdy w samym kącie pokoju dostrzegł mały, purpurowy przedmiot. Schylił się i uniósł go ostrożnie. Na dłoni Roy'a spoczywała karta-klucz, opatrzona napisem "Biblioteka Miejska nr 3". 
 - Czy to tam go zabrali? Ale dlaczego?- spytał czterech ścian i na palcach wyszedł z opustoszałego gabinetu.
***
   Jill biegła, nieoglądając się za siebie. Rozmyślała o swojej samotności, o Jake'u, o Terry, o Roy'u, o nowym śledztwie, o zaprzepaszczonej przyszłości, o swojej matce i w końcu znów o samotności. Poczuła, że od natłoku negatywnych emocji kręci jej się w głowie. Postanowiła chwilę odpocząć na pobliskim murku. Siedząc, z zaskoczeniem spostrzegła, że ktoś na nią patrzy. Po przeciwnej stronie chodnika stał wysoki chłopak o krótkich, płomiennorudych włosach i szmaragdowych oczach. Był ubrany w wyświechtany, zielony płaszcz, rozdarty na rękawie oraz w przetarte, skórzane spodnie.
 - Dlaczego mi się przyglądasz?- zapytała.
 - Jesteś do czegoś podobna- odpowiedział zagadkowe.
 - Jak masz na imię?- spytała nieco przestraszona Jill.
 - Alex- odparł chłopak. Dziewczyna spotkała już kogoś o tym imieniu. Próbowała sobie przypomnieć, lecz przeżycia ostatnich trzech lat skutecznie wymazały wszystkie wcześniejsze wspomnienia. Gdy znów uniosła głowę, spostrzegła,mżawka nieznajomy gdzieś zniknął. Wydawało się jej nawet, że za rogiem pobliskiego domu widzi rąbek tego charakterystycznego, ciemnozielonego okrycia.
 - Dziwne...- szepnęła i ruszyła w drogę powrotną. " Mam nadzieję, że ta żmiją już z tamtąd wyszła" -  pomyślała, czując, że jest coraz bardziej przygnębiona i potrzebuje czegoś na wzmocnienie.
 
   Słońce znów zachodziło nad Nowym Jorkiem. Nie było to zjawisko niezwykle, ponieważ robiło to nieprzerwanie od setek lat, jednak każdy z bohaterów widział w nim coś niepokojącego. Każde z trójki agentów chciało choćby na moment zatrzymać jego stałą drogę, chwycić uciekający dzień za złocistą rękę. Każde z nich czuło, że wraz z nadejściem nocy tracą kolejną szansę. Każde z nich błagało o litość, prosiło o spokojny koniec, żądało zmian... Lecz słońce było okrutne i znów, po cichu, zaszło nad miastem.
*** 
   Jake'a obudziły dźwięki dochodzące z korytarza. Wstał, przetarł zapuchnięte powieki i wyjrzał ze swojego pokoju. Zobaczył swoją wspólniczkę zdejmującą kurtkę i rozrzucającą niechlujne ciężkie, górskie buty.
 - Jill, co się z tobą działo ? Jesteś kompletnie pijana!- krzyknął.
 - Nie udawaj, że cię to, kurwa, obchodzi- wymamrotała dziewczyna.
 - Przestań, naprawdę się martwiłem. Chodź, połóż się, przygotuję ci coś do picia.
 - Zamknij się! Sama dam sobie radę!- warknęła Jill, zataczając się po korytarzu. Jake czuł się podle, wiedział, że wczoraj było jej przykro, pomimo to nic nie zrobił. Westchnął ciężko i podszedł do wiszącego na ścianie aparatu.
 - Cześć Roy! Mam nadzieję, że chociaż ty się nie obijałeś...
 - Stary, gdybyś odbierał ten pieprzony telefon, to byś wiedział, czym byłem zajęty! George został porwany! Wszystko się wali, no ale ciebie to oczywiście nie interesuje. Zbieraj się, o 10 mamy samolot do Londynu!- wrzasnął i szybko się rozłączył. Chłopak zupełnie zapomniał o tym wyjeździe... Pragnąc nadrobić stracony czas, poszedł spakować swoje rzeczy. Nie było ich wiele: kilka T-shirtów, trzy pary spodni, trampki, dwa swetry i garnitur. " Powinniśmy stanowczo więcej zarabiać" - pomyślał z wściekłością. Często patrzył zazdrośnie na mijanych na ulicy biznesmenów i adwokatów, ubranych we włoskie koszule oraz eleganckie półbuty, kosztującego ponad 200 dolarów. Później zebrał również rzeczy Jill, która od dwudziestu minut siedziała zamknięta w łazience. Delikatnie dotknął granatowej tkaniny, z której była uszyte jej jedyna sukienka. Nagle poczuł, że w kieszeni ubrania znajduje się jakiś niewielki przedmiot. Wyjął go i obejrzał z rosnącym zaskoczeniem.
 - Jill!- krzyknął zbulwersowany- skąd ty to, do cholery, masz?!
Dziewczyna powoli uchyliła drzwi toalety. Zamrugała swoimi dużymi, dziecięcymi oczyma, nie mogąc ukryć złośliwego uśmiechu, błądzącego po jej bordowych ustach.
 - Jestem już dużą dziewczynką, Jake- powiedziała, po czym zniknęła w swoim pokoju.
 - Wiesz, że jeśliby to znaleźli na lotnisku, to by cię zamknęli?!- pogroził, ale ona już tego nie słyszała. " Dragi? Myślałem, że jest choć trochę bardziej odpowiedzialna..."- pomyślał rozgoryczony. Zapiął walizki i wystawił je na korytarz, jednocześnie poszukując swojego telefonu w nadzwyczaj przepastnych kieszeniach wyświechtanej marynarki. Gdy nareszcie mu się to udało i zaczął wybierać numer Roy'a, z pomieszczenie obok wyszła Jill, ubrana w wyciągnięty sweter i podziurawione, jeansowe rurki. Drapieżny makijaż ukrył podkrążone oczy oraz piętno, jakie odcisnęło na jej twarzy bezcenna noc, zakrapiana whiskey i tanim winem.
 - Cześć Roy! Jesteśmy gotowi, przyjedź- powiedział Jake, po czym znióśł na dół bagaże. Tuż za swoimi plecami słyszał stłumione kroki dziewczyny.


sobota, 15 marca 2014

Drzwi nr 1

***
 Biegliśmy ciemnymi korytarzami, które już zupełnie opustoszały. Każda dusza, zamieszkująca ten budynek, została schwytana w nocne sidła. Byliśmy sami tu, w środku, lecz nie wiedzieliśmy, jakie dramaty rozgrywały się na zewnątrz. Otwieraliśmy kolejne drzwi, w nadzieji, że znajdziemy siebie...

   - Gdzieś ty się podziewała?! Myślałem, że o mnie zapomnieliście...
 - Zaraz ci wszystko dokładnie opowiem, ale najpierw może opóśćmy ten budynek. Pamiętaj, że nadal nie jesteśmy bezpieczni - odparła Jill, zbiegając po stromych, żeliwnych stopniach. Nagle gwałtownie się zatrzymała, a podążający tuż za nią Jake ledwo zdążył wyhamować.
 - Alarmy- powiedziała. Dopiero po chwili chłopak dostrzegł niebieską, migającą czujkę. 
 - I co teraz? - zapytał konspiracyjnych szeptem.
 - Wyjdziemy oknem- odpowiedziała równie cicho dziewczyna, po czym energicznie podeszła do starej, drewnianej okiennicy. Próbowała ją otworzyć, niestety, bezskutecznie.
 - Może ja to zrobię- zaproponował Jake, od razu przystępując do działania. Tym razem poszło już gładko. Po zimnym murze zaczęły się zsuwać dwie czarne postacie, niemal niewidoczne dla niewprawnego obserwatora. Nagle obie się zatrzymały. Gdzieś w dole zamigotało oślepiające światło latarkę. Jill bezgłośnie dała znak, by schować się za wyszukane zdobienie, wystarczająco duże, żeby ich ukryć. 
 - Szukają cię- szepnęła najciszej, jak tylko mogła. Jake smutnie kiwnął głową. Miał tych ludzi na karku już od dwóch lat. Zaczęło się to dokładnie miesiąc przed jego wstąpieniem do TSC ( The Secret Copers) w Nowym Yorku i trwało aż do dziś. 
" Dlaczego jeszcze się im nie znudziła ta zabawa w kotka i myszkę? " - pomyślał z goryczą. Jego serce dręczyły wyrzuty sumienia, ponieważ biedna Jill tkwiła tu razem z nim, kurczowo zaciskając palce na jakimś wypukłym elemencie ornamentu, ryzykując życie, by pomóc mu przetrwać. Pomimo chłodu i niepokojących go myśli, nie poruszył się nawet o milimetr. Oboje w napięciu obserwowali kręcących się pod nimi strażników. Na szczęście ktoś dał im sygnał przez krótkofalówkę, po czym szybko się oddalili. Już po chwili ani Jake, ani Jill nie mogli ich zobaczyć.
   Dziewczyna rozluźniły napięte do tej pory mięśnie i delikatnie niczym kot zeskoczyłbym z budynku. Gdy tylko jej stopy dotknęły gruntu, puściła się biegiem przez ozdobiony rosą trawnik, co chwilę sprawdzając, czy Jake idzie za nią. Przed jej oczyma rozpościerał się malowniczy widok wschodzącego słońca. W innych okolicznościach pewnie cieszyłaby się jego pięknem, lecz teraz myślała tylko o tym, by wskoczyć do zaparkowanego kilkanaście metrów dalej błękitnego vana i bezpiecznie dotrzeć do domu. Jej ciało pokrywało się kropelkami potu, po raz pierwszy tej nocy odczuła zmęczenie.
" Nie, błagam, tylko nie teraz! "- skrzyczała siebie w duchu. Niedaleko usłyszała warkot wysłużonego silnika i wyciągnęła rękę w stronę klamki, która szybko ustąpiła. Dziewczyna wśliznęła się do samochodu, usiadła na skórzanym fotelu i zapięła pasy. Na tylnym siedzeniu to samo zrobił Jake. Miejsce kierowcy zajmował zielonooki chłopak, o klasycznych rysach i ciemnych włosach średniej długości. Docisnął pedał gazu i pojazd z piskiem przeskoczył przez bramę wyjazdową. Byli uratowani.
***
 - Dobra, a teraz wytłumaczenie mi, co was tak zatrzymało na tak długo? 
 - Dostaliśmy nowe zadanie. George wysyła nas aż do Londynu! Zresztą wszystkie akta masz na siedzeniu obok- odparł kierowca, znany szerzej jako Roy. 
 - Obejrzę je sobie, gdy dojedziemy do domu...
- Tylko nie przeglądaj ich w toalecie, są bardzo delikatne- rzekła Jill, uśmiechając się złośliwie. Jake zbył jej uwagę nieprzeniknionym milczeniem.
 - Macie coś jeszcze?- spytał po chwili.
 - Tak, dostaliśmy nową broń. Mam nadzieję, że to nieoznacza, że będziemy musieli walczyć... - odparła dziewczyna, czując, że adrenalina, szalejąca w jej żyłach przez całą noc zaczyna spadać. Będąc coraz bardziej znużona, oparła głowę o szybę i po chwili zasnęł. Był to najbardziej zasłużony odpoczynek w jej życiu.
 - A ty czego się dowiedziałeś?- spytał Roy, starając się nie obudzić koleżanki.
 - Szukają planów miasta z 1754 roku. Z jakiś powodów myśleli,że to my je mamy- powiedział Jake. Roy zmarszczył czoło, próbując powiązać znane im fakty.
 - To może oznaczać, że wiedzą dużo więcej niż my. Trzeba przekazać raport George'owi- mruknął. 
 - I pewnie, jak zwykle, to ja będę musiał się tym zając?- spytał drwiąco i nie czekając na odpowiedź, włożył do uszu znalezione w samochodzie słuchawki i włączył ulubioną muzykę (http://m.youtube.com/watch?v=pHSK2bSVaQA). Roy został sam ze swoimi przemyśleniami. Resztę podróży spędzili w ciszy, przerywanej tylko miarowym oddechem Jill.
    Po upływie następnej godziny wjechali na parking przeć XX-wieczną, obskurną kamiennicą. Cała trójka wysiadła z pojazdu i udała się kamiennymi schodami na pierwsze piętro. Jake zaczął buszować w kieszeniach w poszukiwaniu kluczy, gdy nagle drzwi same się otworzyły. Stał w nich nie kto inny, jak Terry, dziewczyna szpiega. 
 - Co ta szmata tu robi?!- spytała Jill nieszczęśliwym głosem.
 - Też się cieszę, że cię widzę, ropucho- odgryzła się Terry i pognała w głąb mieszkania.
 - Błagam cię, Jake, czy ona musi tu przychodzić?
 - Uspokój się, to nie tylko twój dom. Musisz zacząć ją tolerować- powiedział, po czym poszedł do salonu za swoją ukochaną.
 - Nic nie muszę- mruknęła z wściekłością Jill, wzruszyłem ramionami i również pobiegła za Terry. Naraz się zatrzymała. Z osłupieniem przypatrywała się swojemu mieszkaniu. Na pogryzionym przez korniki, dębowym stole stał ciepły posiłek, a środek był przyozdobiony kwiatami...W jednej chwili cała jej złość minęła.
 - Przepraszam cię, Jill, ale chcielibyśmy zjeść romantyczne śniadanie, tylko we dwoje, więc...- z zamyślenia wyrwał ją przesłodzony głos dziewczyny Jake'a. Zdenerwowana jeszcze bardziej, wybiegła z domu w nikomu nieznanym kierunku.
 - Jesteś z siebie dumna?- spytał chłopak, któremu zrobił się szkoda małej agentki.
 - Oh, Jake, skarbie, nie przejmuj się nią. Wróci, mogę ci to obiecać. Teraz lepiej zajmij się mną- wymruczała Terry, zbliżając się do chłopaka. Ten chwycił ją w swoje silne ramiona i namiętnie pocałował. 
" Tak, zapowiada się całkiem ciekawy dzień. "- pomyślał- " I humory Jill mi tego nie zepsują. "

Drzwi nr 0


***
   Zegar właśnie wybijał godzinę pierwszą. Jego monotonne tykanie wypełniało to duże, zaniedbane pomieszczenie, nie pozwalając zebrać myśli. "Gdzie ja , do cholery, jestem? " - zastanawiał się siedzący pod ścianą chłopak. Po chwili zmagania ze sznurem krępującym jego nadgarstki oswobodził  ręce i szybko zsunął z twarzy brudny worek, który ktoś brutalnie naciągnął mu na głowę. Zwinnym ruchem podniósł się z podłogi i ruszył na zwiedzanie swojego więzienia. Oczy chłopaka powoli przyzwyczajały się do panującego wokół mroku. Po kilku minutach dostrzegł duże, metalowe drzwi, zbliżył się do nich i energicznie szarpnął zardzewiałą klamkę. Nie ustąpiła.
 - Mogłem się tego spodziewać - mruknął sam do siebie. Naraz do jego uszu dobiegł znajomy dźwięk. Ktoś nie mógł trafić kluczem w otwór w drzwiach. Po kilku ciągnących w nieskończoność chwilach, osoba po drugiej stronie żelaznych wrót uporała się z zamkiem i pchnęła drzwi, które uchyliły się ze złowieszczym skrzypnięciem. Przez głowę chłopaka pogalopowały setki myśli... Drzwi otwierały się coraz szerzej, a po ścianie zaczął wspinać się tajemniczy cień. Chłopak instynktownie odsunął w najbardziej odległy kąt pokoju. Wstrzymał oddech, zacisnął powieki i...
 - Jake! 
Po środku pomieszczenia stała drobna dziewczyna ubrana w czarny kombinezon. Na stopach miała ciemne tenisówki, a w jej oczach było widać niejakie rozbawienie. Bordowe włosy, okalające bladą twarz, silnie kontrastowały z maskującym ubraniem. Zdecydowanym krokiem podeszła do chłopaka i
pomogła mu wstać.
 - Co tak długo, Jill? Siedzenie w takim miejscu nie należy do najprzyjemniejszych! - powiedział wyraźnie zirytowany i obdarzył dziewczynę zimnym spojrzeniem.
   W ciszy wyszli z mrocznego więzienia.





***

Klucz


   To nie będzie melodramat, ani typowe opowiadanie dla młodzieży... Pragnę stworzyć nietuzinkową historię o nowojorskim podziemiu wywiadowczym, w której los bohaterów nigdy nie jest jasny, a każdy ślad pozornie oddala szpiegów od rozwiązania mrocznej tajemnicy, skrywanej przez wiekowe mury Biblioteki Miejskiej nr 3. Czy mi się to uda? Nie wiem, ale dołożę wszelkich starań, by opowieść o skrytej Jill, ponadprzeciętnie inteligentnym Royu, sprytnym uciekinierze Jake'u i dowcipnym Irlandczyku Alexie, zawładnęła waszą wyobraźnią, tak samo jak moją.

  '' Ludzie dzielą się na dwie grupy : ci którzy mnie lubią i ci którzy mogą iść do diabła"
                                                                                                               ~ Axl Rose